wtorek, 26 listopada 2013

Matko i córko, pomocy!

 czyli brak czasu robi swoje. Niestety.

PRZEPRASZAM. Kurde, przepraszam za to, że tak długo nic nie dodawałam, milczałam, zero jakiegokolwiek odzewu. Ale mam wymówkę (ha!, jak zawsze). Mianowicie: studia. 
Ten legendarny okres w życiu każdego człowieka, który opisuje się następująco, często przez pryzmat imprez, jakie zaliczył, facetów, których się napotkało na swojej drodze, bądź dziewcząt lepiących się w klubach. Co kto lubi. Ale oprócz tych iście mitycznych opowieści, pozostaje jeszcze jeden aspekt studiowania, o którym mam zamiar opowiedzieć.
Po przeżyciu prawie dwóch miesięcy, nie mogę siebie uznać za jakiegoś eksperta w dziedzinie savoir-vivre'u uczelnianego, nie mam wtyczek w akademikach, ani nie chodzę wiecznie skacowana na wykłady. Nie mam nagłych problemów z odżywianiem i robieniem jedzenia, ani też nie robię za chodzące widmo, które się nie wysypia, itepe, itede.
I powiem tak: studia są najlepszym okresem w życiu każdego człowieka. To jakiś zalążek samodzielnego życia, pierwsze porażki, pierwsze pilnowanie własnego tyłka, pierwsze imprezy bez jakiejkolwiek kurateli ze strony rodziców. Na niektórych odbija się to pozytywnie, na innych – nieco mniej. Do tego poznawanie nowych ludzi, próbowanie czegoś, do czego się nie miało dostępu (bez skojarzeń, mowa o jedzeniu). Ale studiowanie posiada jeszcze jeden aspekt: pożera mnóstwo czasu. 
Jako osoba studiująca kierunek dość techniczny (ścisły, jak kto tam woli), przez co czasami mam przedmiotów i zaliczeń więcej od niejednego studenta prawa. Niestety, ale mój dzień przez ostatnich kilka tygodni wyglądał następująco: pobudka, prysznic, śniadanie, uczelnia, jedzenie, sen, pobudka, nauka, znowu sen i tak w kółko Macieju, co na swój sposób sprawiało, że czułam się przybita tą wszechobecną monotonią. No bo ile można? Raz na tydzień czy tam dwa tygodnie wyszłam ze znajomymi, wróciłam w godzinach nocnych i po odsypianiu traciłam połowę następnego dnia, co mogłam spożytkować na naukę i co tam tylko. Ale coś nie wychodziło.
Jednak ta część mnie, która prowadzi bloga, próbuje zmotywować się do napisania czegoś bardziej podniosłego i (w przyszłości) wydania tego... Zaniedbałam to na rzecz życia, w którym niejednokrotnie się gubiłam. Sprawy rodzinne, długie rozmowy z przyjaciółmi, bardzo ciekawe konwersacje w kuchni wraz ze współlokatorami... To sprawiło, że na swój sposób zatraciłam część siebie, którą tak pielęgnowałam i wręcz gloryfikowałam, traktując jako coś, z czego powinnam być dumna. Po zrzuceniu czterech kilogramów, spędzeniu kilku nocy na rozmyśleniach i rozmowach z pewną osobą zdałam sobie sprawę, że zmieniłam się nie do poznania. Nie chodzi tylko o fakt, iż wyglądam inaczej. Nie chodzi o to, że zaczęłam nosić kiecki, które kiedyś dla mnie były wrogiem numer jeden. Zapomniałam całkowicie o radości, jaka płynie z pisania, dzielenia się swoimi przemyśleniami i wyobrażeniami z całym światem – czy to w formie bloga, opowiadania czy czegoś innego. Zapomniałam o tym, jak to jest marzyć o księciu na białym koniu, skupiając się na poszukiwaniu czarnego rycerza, który był jego całkowitym przeciwieństwem. Nie pamiętałam też o tym, jaka byłam kiedyś, tłumacząc sobie, że dawna JA była słabą, głupią i naiwną panienką. 
Owszem, byłam głupia i naiwna. Ale czy słabsza od kreatury, jaką się stałam teraz? Mogłam tak sobie powtarzać, wmawiać na każdym kroku, by w końcu uwierzyć, że to prawda. Ale teraz, z perspektywy czasu, gdy znowu siadam przed klawiaturą i palce wbijają nierytmicznie kolejne litery na ekran komputera... Coś jest nie tak. Coś się zmieniło, a ja nie wiem co. Straciłam panowanie nad czasem, nad tokiem wydarzeń w moim życiu. 
I to jest moje postanowienie na najbliższy czas: odnaleźć ten moment i przestudiować wszystko krok po kroku, aby dowiedzieć się czy tak naprawdę te wszelakie zmiany są złe, czy to jest tylko takie moje chwilowe urojenie spowodowane burzą hormonalną.

Julia bez Romea radzi: nic. Dopóki sama nie ogarnie siebie i swojego żywota. No, może poza jedną rzeczą: nie zmieniajcie się, jeśli nie musicie. Nie odpychajcie od siebie ludzi, jeśli potem macie tego żałować. Czasu nie uda się zmienić, a potem możecie próbować naprawić pewne relacje, jednak okaże się za późno. Pilnujcie siebie i swoich wyborów. Życzę też, aby nie wszystkie były dobre, piękne i świetne. Tylko w taki sposób jesteśmy w stanie się nauczyć tego i owego. 

7 komentarzy:

  1. jeju, uwielbiam Cię! masz taki niesamowity styl, że jak patrzę na długość posta to mnie nie przeraża, a wręcz przeciwnie - cieszę się, że mam tyle znaków przed oczami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest bardzo miłe! Naprawdę. Cieszę się, że ktoś tak reaguje na nie teksty. :D
      Pozdrawiam xoxo

      Usuń
    2. Nominowałam Cię do Liebster Award, mam nadzieję, że "skorzystasz" :)
      http://atoniics.blogspot.com/2014/04/liebster-award.html

      Usuń
  2. Postanowiłam coś napisać, żebyś wiedziała, że ostatnio zaczęłam czytać Twoje wpisy. Są napisane wciągającym stylem i - przede wszystkim - są ciekawe, poruszają kwestie, które mogą dotyczyć każdej dziewczyny. A umieszczane na końcu rady są trafne i zmuszają do refleksji :) Będę się starała czytać na bieżąco i czasem coś skomentować ;)
    To, o czym piszesz w najnowszym poście, faktycznie wydaje się ciężkie. W pewnym stopniu jestem w stanie zrozumieć to zamieszanie, chaos, który odczuwasz. Gdy poszłam do nowego liceum, przez pierwsze miesiące czułam się podobnie. Teraz na szczęście już trochę się ogarnęłam. Mogę się tylko domyślić, że na studiach jest to trudniejsze. Trzymam za Ciebie kciuki ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Fakt, studia zmieniają człowieka i czasami nie ma się na to wpływu. Też się zmieniłam, urwało mi się (albo chociaż rozluźniło) sporo kontaktów ze znajomymi ze szkoły średniej czy gimnazjum. Tracę kontakt z (do tej pory) najlepszą przyjaciółką, a co najważniejsze - nie czuję się z tego powodu źle. Nie czuję dziwnej pustki. Studia to okres, w którym człowiek naprawdę dorasta i się usamodzielnia, nawet jeśli dalej mieszka z rodzicami. Mogłoby się wydawać, że wiecznie imprezowanie to dziecinada. Czy ja wiem. Na takich imprezach zdobywa się doświadczenie, zresztą nie znam osób, które nie wychodziłyby z klubu przez cały tydzień. Nie wiem, może to dlatego, że jestem na kierunku, na którym trzeba chcieć się uczyć i trzeba chcieć się tym interesować, ale czy tak nie jest na każdym? ;>
    I nie dlatego, że jesteś na kierunku technicznym masz więcej zaliczeń niż studenci prawa. Ekhem. Masz ich więcej, bo musisz całą podstawę programową ogarnąć w trzy lata czy trzy i pół, a my w pięć. :D
    I zdecydowanie - studia do najlepszy okres w życiu człowieka, dlatego też nie wolno bać się zmieniać. Sądzę, że dopiero na studiach wychodzi prawdziwe "ja". Tak sądzę. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie przepraszaj. I pisz pisz konkretniej, bo nie chce mi się wszystkiego czytać a i nie będę się zmuszać.

    OdpowiedzUsuń

Ci, którzy znoszą tę całą paplaninę

Łączna liczba wyświetleń

Follow this blog with bloglovin

Follow on Bloglovin